Czas wracać. Poranek w Szanghaju był dość pochmurny. Przejechaliśmy na stację Magleva i z prędkością 431 km/h w ciągu 7 minut dotarliśmy na lotnisko. Maglev to taka szybka kolejka (tu polecamy filmik reklamowy), która wręcz unosi sie nad ziemią podczas jazdy, stąd nazwa Magnetic Levitation i skrót Maglev. Odprawa przeszła szybko i wkrótce nasz Boeing 777-300ER wystartował, jednak wcześniej ktoś odebrał SMSa, że znów uaktywnił się wulkan na Islandii ;> Start oznaczał, że w Paryżu jednak wszystko w porządku i tym samym rozpoczął się ponad 12 godzinny rejs. Tyle godzin w klasie ekonomicznej to niezła katorga, zaś około 10-tej godz. lotu, przelatywaliśmy nad Polską... ech! Każdy chciał już być w domu. Na szczęście na pokładzie Air France jest smaczny catering, poza tym możliwość oglądania filmów, słuchania muzyki, czy gierek, zatem czas jakoś leciał i jadło sie dobrze. Można tylko żałować, gdyż można było sie napić oryginalnego francuskiego Szampana, jednak ja wybrałem piwo ;> Lądowanie w Paryżu, nie było może idealne, ale najważniejsze, że zakończone sukcesem, potem tylko kolejna przesiadka na lot do Warszawy, odbiór bagażu (na szczęście tym razem nie zaginął) i nocny przejazd polskim PKP do Wrocławia, z prędkością nieco mniejszą niż rozwija szanghajski Maglev