Rano plażowanie, a że było dość wietrznie, więc i były zacne wielkie fale, na które zajebiście sie można było rzucać. "Atrakcją" plaży był też stary facet w stringach, aż mi sie zbierało na wymioty po melonie. Potem uderzyliśmy do Gaspry zwiedzić jeden z symboli Krymu... czyli Jaskólcze Gniazdo. Na zdjęciach wygląda to dość ciekawie, ale w rzeczywistości? hmmm... żeby sie nie rozczarować lepiej wykupić chyba rejs pod ten pałacyk. Ze statku widok na skaliste urwisko na szczycie którego stoi budynek może robić wrażnie, które jednak pryska, gdy na to coś wejdziemy i je obejdziemy. Jest to mały, niski kiczowaty budyneczek, z widokiem na hotele, stragany i blokowiska z jednej strony i ładnym widokiem na morze. Zdecydowanie przereklamowane.
Następnie uderzyliśmy do Jałty, największego kurortu Krymu.... miasto z którego wszyscy chcieliśmy jak najszybciej uciec, bulwar nadmorski nabity dziesiątkami tysięcy turystów, pełen kiczu i tandety (jak np. możliwość zrobienia sobie zdjęcia w królewskich szatach, na tle zrobionym na wzór królewskich komnat). Ładne wzgórza wokół miasta, niestety zabudowane szarymi blokowiskami (ładnie wygląda to, ale wieczorem). Na morzu zaś robiące wrażenie, wielkie luksusowe statki. Wróciliśmy do naszej skromnej kwaterki w Ałupce i łoiliśmy wino.